Gdzieś na starych spotach zawsze robiłam bilansy po roku szkolnym albo wakacjach. Te pierwsze lubiłam znacznie bardziej, bo to oznaczało początek lipca, początek lata, początek wakacji i początek końca szkoły. No ale jak kiedyś ktoś mądrze powiedział, wszystko się musi kiedyś skończyć, a ja płaczę, bo właśnie kończą się wakacje. W zasadzie to się już skończyły, bo jest niedziela 1 września i jutro do szkoły. Tak się super składa, że w tym roku do szkoły dopiero 2, co daje chociaż jeden dzień więcej, ale i tak mnie to nie cieszy.
Niby - tak jak każdy mi powtarza - byle do kwietnia i wakacje znów!
SUPER, MOJA EUFORIA NIE MIAŁABY ŻADNYCH GRANIC, GDYBY NIE TO, ŻE SZYBSZY KONIEC SZKOŁY JEST RÓWNOZNACZNY Z MATURĄ. No więc marne pocieszenie, nie? Poza tym osłabia mnie fakt niemieckiego (nie dość, że w dalszym ciągu nie zamówiłam sobie książki c; to moja, akurat moja grupa ma z maliną -
dzięki tato za nazwisko na sz!). Pójdę tam jutro z uśmiechem tylko ze względu na te 27 głupich mordek, które też będą się uśmiechać na mój widok, bo co jak co, ale tęsknię za ciapami z 2c! Tam 2, już
TRZECIEJ C! Nie wierzę :o
Wakacje? Pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że były tak niesamowicie super, że ojeja! Tylko jedna rzecz mi się nie zgadza, ale wrzesień ciepły, nauki 'mało' - nadrobię.
Pierwsze dwa tygodnie były Kato czyli spam karniakami na fejsie, wycieczki rowerami 'na 20 minut', co skutkowało powrotami do domu 3 godziny po wyjeździe, w trakcie którego spotkanie żywego człowieka było czymś wręcz magicznym, spędzanie cudownego czasu na grillach z rodziną i niezapomnianym wypadzie w niedziele! Potem to już tylko wieczór mógł przebić wszystko, a ja do końca życia zapamiętam mój i Aśki koncert, z którego cisnęli chłopcy, i cudowne mecze siatkówki z elastyną, latającą bombą i szpagatami, jak to określił Mariusz. Byliśmy też mistrzami jeśli chodzi o odbieranie taty z pracy, bo pierwszy raz w życiu śpiewaliśmy i tańczyliśmy razem na ulicy przed jakimiś facetami, których nie zauważyliśmy, a mama mówiła, że się z nas śmiali. Poszłyśmy nawet na sesję z Mańkiem i Bartkiem (kompletne dno hahahaha). Nadrobiłyśmy potem z Sebkiem.
Ogólnie poza tym standardowo między mną a Aśką, co skutkowało albo nudą na fest poziomie, albo takim śmiechem, że płakałam nie wiem czy przez ból brzucha czy przez śmiech. I było wychodzenie z chłopakami, chociaż tak bardzo się nam nie chciało, że na ich pytania 'kiedy znów wyjdziemy', odkrzykiwałam tylko, że jak wytrzeźwieją, a Aśka padała ze śmiechu.
Więcej takich imprez!
Był też Gdańsk, który okazał się jeszcze lepszy niż myślałyśmy. Mimo tylu niewypałów było najlepiej, Krzysiek okazał się mega bratem, a jazda pociągiem w przedziale z debilami sprawiała, że moja tęsknota za domem rosła wprost proporcjonalnie do długości drogi.
Nie obeszło się też bez tych dobrych imprez. Ognisko u Świdra było pro, na zgonie a co tam!, a sprzątanie pokoju Mateusza było całkiem zabawne, aczkolwiek zniszczył panujący tam ład już dzień później (za co go nienawidzę). U Jolki za to zgonów było więcej, no ale nie wnikajmy aż tak bardzo. Osiemnastka Janasa okazała się najgrubszym melanżem na jakim byłam i po raz kolejny potwierdziło się powiedzenie, którym zawsze jedzie mi Aśka - że jak się nie chce iść to będzie dobra impreza. Była aż za dobra ahhahaha.
Między tym jakieś pojedyncze jazdy - i dosłownie i w przenośni. Rozwaliłyśmy z Aśką system jeśli chodzi o wycieczki na rowerach, których było mega dużo i na których potrafiłyśmy w połowie drogi rzucić rowerami i położyć się na samym środku drogi, żeby odpocząć. To było coś, szczególnie jak wstałyśmy z drogi kilka sekund przed tym, jak minęli nas moi rodzice, którzy by nas za to chyba zabili. Nie zabrakło też pikników! No i na koniec zrobiłam sobie niespodziankę w postaci prawa jazdy :3
Oczywiście wszystko jest udokumentowane.
|
Razem z Ulą zaczęłyśmy wakacje uśmiechem z oliwek, których nie lubimy. |
|
Jeździliśmy na super wycieczki, |
|
które wcale nie były takie super jak wszyscy myśleli. |
|
Bawiliśmy się na spotkaniach rodzinnych |
|
i graliśmy w siatkę płacząc ze śmiechu. |
|
Poszliśmy na przypałową sesję, która okazała się mieć podobny poziom |
|
co zdjęcia w sklepie z ekspedientką 'nie patrzę!'. |
|
Nadrobiłyśmy to kilka dni później |
|
z pomocą Sebastiana. |
|
W przypływie nudy level tysiac robiłyśmy słit focie telefonami na spacerze, |
|
albo w środku nocy z samowyzwalacza. |
|
Przy niezłym szczęściu wyciągnęłyśmy Adriana na rowery i nad jezioro. |
|
Bawiłyśmy się w Gdańsku w każdym możliwym miejscu, |
|
a jak byłyśmy już zmęczone chodziłyśmy na ekstra kawę. |
|
Melanżowałyśmy na ognisku Świdra, |
|
potem Jolki |
|
i oczywiście 18 Janasa! |
|
Skończyłyśmy wakacje już raczej bez szczęścia w oczach, nie? |
Nie wiedziałam, że w przeciągu dwóch miesięcy można tyle zrobić i nie
wierzyłam, że wrócę do szkoły bez złamanej ręki albo poharatanych nóg. A
jednak!
Jakoś nadal nie wierzę, że to już jutro. I może to już nawet nie chodzi o to, że mi mało wakacji, bo chyba zaczyna mi się już nudzić i pożałuję swoich słów pewnie już za tydzień, ale nie jestem (aż jakoś bardzobardzobardzo) załamana z faktu, że już wrzesień. Bardziej boli mnie to, że to już - trzecia klasa, mniej przedmiotów, ale ogrom nauki, studniówka, m a t u r a. Nie wierzę, że jutro pójdę tam jako maturzystka. Boże, jak to w ogóle brzmi, monika maturzystka. Trzy razy nie. Plan też mam głupi, jeśli chodzi o ustawienie lekcji (codziennie mam jakieś podwójne, co po prostu kocham), ale podoba mi się fakt wracania do domu po 5 albo 6 lekcjach :3
Nie chcąc wyjść na totalną egoistkę dodam, że z tego samego powodu jestem załamana, bo Aśka kończy czasem nawet po 8. Mimo braku totalnej załamki mogłabym poprosić o oddanie mi moich wakacji i ewentualnie pójść tam na jeden dzień.
Dobra, pieprzenie, i tak trzeba tam wrócić. Wrócić, uczyć się do tej matury i się do końca ogarnąć.
SIEMA SZKOŁO.
Może i tak troszkę tęskniłam.